wtorek, 9 stycznia 2018

Cykl „Kalina w malinach” Joanny Szarańskiej


Cykl „Kalina w malinach” rozpoczyna książka „i że ci nie odpuszczę”,  zaczynająca się sceną, w której bohaterkę imieniem Kalina w maliny wpuszcza ten jedyny, wybrany i ukochany, nie stawiając się na ceremonię ślubną.
     Niedoszła panna młoda postanawia wyleczyć złamane serce i chorą duszę, pławiąc się w luksusach, jednakże na miejscu okazuje się, że odwiedzony przez nią ośrodek SPA tylko nieznacznie różni się od tego z dowcipu:
Czy to nie miał być domek SPA?
– Przecież jest. Z papy.
    Niestety warunki bytowe, drastycznie odbiegające od zachwalanych w voucherze, to jeszcze nie koniec kłopotów Kaliny.

W drugiej części cyklu, noszącej tytuł „Kocha, lubi, szpieguje”, Kalina znów pojawia się w ośrodku SPA w Kamionkach, tym razem już nie na wypoczynek, lecz by złożyć podrzucone jej dziecko w ramiona lekkomyślnej matki.
    Ale Kalina nie byłaby sobą, gdyby natychmiast nie przyciągnęła do siebie całej fury problemów, z podejrzeniem o morderstwo włącznie. Chcąc oczyścić się z zarzutów, przeprowadza własne śledztwo, w którym pomaga jej pewien niegrzeszący czystością przyjaciel. Z kolei nowy ukochany wprawdzie jest czysty, ale za to mniej godzien zaufania.

Podobno nic dwa razy się nie zdarza, ale reguła ta absolutnie nie dotyczy Kaliny, która powinna mieć na czole wytatuowany napis „lep na kłopoty ”. 
    W trzeciej części cyklu („Nic dwa razy się nie zdarzy”) bohaterka po raz drugi staje przed ołtarzem. I ponownie wychodzi z kościoła jako panna, bo przecież sama ze sobą ślubu nie weźmie. 
    Tym razem jednak, zamiast wpaść w depresję, Kalina wyrusza na poszukiwanie narzeczonego, ufając, że tylko jakiś wypadek mógł spowodować ten „brak stawiennictwa”, jak zwykło się to określać w policyjnych protokołach. Wkrótce odnajduje ukochanego, niestety tam, gdzie nigdy nie spodziewałaby się go spotkać.

Nigdy nie zdarza mi się płakać ze wzruszenia, ale przy tych książkach płakałam. Ze śmiechu.
   Absurdalne sytuacje, w które Joanna Szarańska wplątywała swoją bohaterkę, wywoływały tak dzikie ataki śmiechu, że omal nie zostałam wyproszona z poczekalni u lekarza, gdzie oczekujący zwykli licytować się, kto jest „chorszy” i kto cierpi na bardziej nietypową dolegliwość. Osoba lekceważąca tę światłą dyskusję poprzez bezczelne i ostentacyjne czytanie, w dodatku śmiejąca się w głos, powinna siedzieć w poczekalni do psychiatry. 
    Taką opinię udało mi się usłyszeć i muszę przyznać, że pogodnie i bez cienia pretensji się z nią zgadzam, a wszystkich lubiących zdrowo się pośmiać serdecznie  zapraszam do lektury.



5 komentarzy:

  1. "I że ci nie odpuszczę" czeka od pewnego czasu na mojej półce,aż poświęcę jej uwagę. Zachęciłaś mnie do jej przeczytania! Mam nadzieję,że uda mi się w końcu do niej zajrzeć ;)
    www.znitkaoksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno się tak nie uśmiałam, jak przy tych książkach. Powinny być przepisywane jako lek na doła:)

      Usuń
  2. Nie znam twórczości tej autorki, ale może kiedyś się skuszę na ten cykl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkryłam ją niedawno i bardzo polubiłam za absurdalny humor, bliski mojemu :)

      Usuń
  3. W Pani opis wkradł się błąd- narzeczony stawia się w kościele,a ceremonie przerywa przyjaciółka Kaliny obwieszczajac,że jest w ciąży z panem młody.

    OdpowiedzUsuń