wtorek, 18 lipca 2017

O czym nie wie nikt

Moje kochane koleżanki, czyli Angelina Caligo i Anna Chaudière rzuciły mi wyzwanie, a że zawsze łatwo było mnie podpuścić, podniosłam rękawicę. Tym sposobem postał ten tekst.

O czym nie wie nikt, czyli 10 nieznanych w szerszych kręgach faktów związanych ściśle z moją osobą.

1. Fobie

Może na to nie wyglądam, ale panicznie boję się i brzydzę owadów. Osy, pszczoły, trzmiele i szerszenie są najgroźniejsze, bo tylko czyhają, żeby wbić we mnie żądło. Komary, muchy, a nawet biedronki to istna zaraza, a celem ich istnienia jest uprzykrzenie mi życia. To wcale nie koniec fobii, bo gdy do mojego pokoju wleci ćma, natychmiast oddalam się w jakieś bezpieczne miejsce i wołam męża na pomoc. I nie mówcie mi, proszę, że ćmy nie jedzą ludzi! Jedzą, tylko robią to ukradkiem.









2. Miłości

Oprócz niektórych ludzi miłością ogarniam też zwierzęta. Najbardziej takie puchate, które odwzajemniają się przywiązaniem. Będąc dziecięciem, hodowałam króliki. Każdy miał swoje imię, na które reagował i przychodził, podstawiając się do głaskania. Później przerzuciłam się na chomiki, z których rekordzista żył cztery lata i do tego stopnia był przywiązany do swojej pani, że zabierałam go do ogrodu, gdzie latał luzem, podczas gdy ja zajmowałam się roślinami. W pracy z kolei miałam oswojonego szczura Jonatana. Codziennie rano na odgłos moich kroków pojawiał się przed drzwiami biura i grzecznie czekał na posiłek. To był dobrze wychowany szczur i nigdy nie pchał się do biura, wiedząc, że nie byłby mile widziany przez klientów. Był też kotek noszący miano „Pręgowany wzdłuż”, przychodzący na mój taras po posiłek. Odwdzięczał się myszkami, które w tajemnicy przed nim wyrzucałam. Nie miałam serca mu powiedzieć, że nie jadam myszy, bo mi szkodzą.



3. Cmentarz pogrzebanych nadziei
Dawno temu należałam do klubu sportowego, trenując biegi narciarskie. Jak chyba każda osoba uprawiająca sport wyczynowo, miałam nadzieję, że nadejdzie chwila, gdy cały świat dowie się o moich sukcesach, niestety z powodu dolegliwości kardiologicznych kategorycznie zabroniono mi takiej eksploatacji organizmu. Dzisiaj wiem, że na wielkie osiągnięcia i tak nie miałam szans, ale wówczas nie było mi łatwo się z tym pogodzić.
Nieco później chciałam podjąć pracę w milicji i oczami wyobraźni widziałam siebie prowadzącą skomplikowane śledztwa. Nie przyjęłam z zadowoleniem lakonicznej odpowiedzi, że „na chwilę obecną nie dysponujemy stanowiskami dla kobiet” i przez jakiś czas byłam rozżalona, aż wreszcie dotarło do mnie, że absolutnie nie nadawałabym się do tak hierarchicznych struktur.
Dużo później śpiewałam w bielskim chórze „Echo”. Bardzo to lubiłam i zamierzałam śpiewać tam jeszcze długo, ale operacja tarczycy skończyła się uszkodzeniem strun głosowych. Przez następny rok prawie nie mówiłam, a o śpiewaniu w ogóle nie mogło być mowy. Wtedy to mnie załamało, ale musiałam się pogodzić z faktem, że nie zaśpiewam nawet na imprezach. Dzisiaj czasem myślę, słuchając różnych wykonawców, że właściwie szkoda, że odbierając mi głos, dobry Pan Bóg nie ulitował się i nie odebrał mi również słuchu.



4. Koszmary dnia powszedniego

Jak wiadomo, dla ludzi różne rzeczy bywają prawdziwym koszmarem. Dla mnie takim jest sprzątanie. Nienawidzę tych nudnych powtarzalnych czynności, których efekt rzadko kiedy bywa widoczny. Bo co z tego, że uszarpałam się z odkurzaczem, skoro podłoga wygląda tak jak przedtem? Co z tego, że całe przedpołudnie latałam ze ścierą, likwidując kurze na regałach? Przecież pod książkami i tak nie widać różnicy. Musiałabym zapuścić dom do tego stopnia, by przypominał melinę, wtedy efekt byłby widoczny. Tylko że ja lubię, kiedy jest posprzątane, i tym sposobem koło się zamyka.
Drugim koszmarem jest prasowanie. Jestem perfekcjonistką, więc przeszkadza mi najmniejsze nawet zagniecenie, przez co ponad godzinę robię to, co innym zajęłoby kilkanaście minut.
Mycie okien. Na samą myśl o tym dostaję dreszczy i najchętniej myłabym te okna dopiero wtedy, gdy całkowicie straciłyby przejrzystość. Zastanawiam się, dlaczego w dobie tak ogromnego postępu technicznego nikt nie wymyślił jeszcze pola siłowego stosowanego zamiast szyb.



5. Mój piękny ogród


Mój stosunek do pielęgnacji ogrodu najlepiej oddają słowa z „Warszawianki” – „Kto przeżyje, wolnym będzie”. Nie znoszę grzebania w ziemi, pamiętania o podlewaniu i nawożeniu, pilnowania terminów cięcia czy okrywania na zimę. Może dlatego większość roślin wymagających pielęgnacji po prostu zdechła. Ale czego można spodziewać się po osobie, która zdołała zasuszyć na śmierć kaktusy? Dlatego mój ogród to gąszcz krzewów i kwiatów wieloletnich, takich, co to niestraszne im mrozy czy susza. Nawet begonie przestawiłam na pustynny tryb życia. Na razie żyją.




6. Przez żołądek do serca                                                                               


Nie wszystkie codzienne zajęcia są przeze mnie nielubiane. Z pewnością nie zalicza się do nich gotowanie, gdyż tę czynność wykonuję z prawdziwą przyjemnością, a to z kolei przekłada się na wyniki. Oboje z mężem wprawdzie nie jadamy dużo, ale lubimy jeść dobrze, i mając do wyboru zjeść byle co albo nie jeść nic, wybieramy drugą opcję. Gotowania nikt mnie nie uczył. To przyszło samo, podobnie jak szycie – po prostu zawsze wiedziałam, co trzeba zrobić, by uzyskać pożądany efekt. Lubię kulinarne eksperymenty, choć często jakąś potrawę przyrządzam tylko raz, gdyż dochodzimy do wniosku, że to jednak nie nasz smak.




7. Opisz moje życie


Ciągle otrzymuję e-maile z prośbami, bym napisała historię czyjegoś życia. Zupełnie obce osoby prezentują z detalami swoje najintymniejsze przeżycia, i są zdziwione, a nieraz nawet oburzone, że odmawiam. Jak mogę rezygnować z tak świetnego tematu?! Otóż mogę i na pewno zdania nie zmienię. Mogę pisać tylko o tym, co narodziło się w mojej wyobraźni i choć być może jest to gorsze od podawanego mi jak na tacy pomysłu, ma jedną istotną zaletę, której nic nie jest w stanie przebić. Jest MOJE!



8. Śmietnik w głowie


Tak mniej więcej prezentują się efekty mojej dziwnej pamięci. Dziwnej, bo zapamiętuję rzeczy, które ani mnie, ani większości ludzi do niczego się nie przydadzą. Bo po co komu wiedza o tym, co to jest wężojad sekretarz, błękit Izabeli lub numer telefonu nieistniejącego od trzydziestu lat przedsiębiorstwa? A jednocześnie nie jestem w stanie zapamiętać, gdzie wcisnęłam kartkę na zakupy i potem miotam się po sklepie, wzbudzając zainteresowanie ochroniarzy.











9. A mój tata…

Od dzieciństwa nie znoszę ludzi, którzy uważają, że są ważniejsi, mądrzejsi, wiedzą wszystko lepiej i generalnie są ponad wszelką konkurencją.
W ogólniaku miałam taką koleżankę. Wprawdzie nigdy nie dostała ode mnie nawet plaskacza (A należało się! Oj, należało!), za to lubiłam jej udowadniać, że wcale nie jest taka „naj”. Gdy przyszłam do szkoły w uszytej własnoręcznie spódnicy, a inne dziewczyny popełniły straszną zbrodnię i pochwaliły rękodzieło, biedna zawistnica rzuciła hasłem mającym wbić mnie w glebę: „A mój tata był trzy lata w Budapeszcie! Wysłali go tam w nagrodę za wyniki w pracy!”
Powinnam pewnie paść z wrażenia jak kawka. Nie padłam. Zamiast tego przebiłam stawkę: „A mój tata siedział sześć lat w Rawiczu i Wronkach. Wsadzili go tam, bo zabił przodownika pracy.” Wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa w drugim zdaniu były niewielką ceną za spokój aż do końca szkoły.



 10. Czarny chleb i czarna kawa


Nie lubię ciemnego chleba. W ogóle nie przepadam za pieczywem i mało go jadam (od chleba jest pylica), ale czarnego po prostu nie znoszę. Niech tam sobie będzie zdrowszy od białego. Trudno, najwyżej umrę chorsza. I chyba prawem kontrastu nie pijam białej kawy. Kawa ma być czarna, mocna, gorąca i gorzka, i najlepiej w nieograniczonych ilościach.









Do zabawy zapraszam Beatę Głąb – moją koleżankę po piórze (i nie tylko po piórze). Niech się trochę pomęczy, wymyślając własne dziesięć nieznanych powszechnie faktów. Czemu ma mieć lepiej niż ja?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz